Mój świat zaczyna się od milczenia. Takiego, które nie jest ciszą, ale echem nieobecnych słów, westchnień i tych rozmów, których nigdy nie usłyszałam. Nie pamiętam momentu, w którym wszystko zaczęło się rozpadać. Być może to stało się wtedy, kiedy mama i tata przestali patrzeć na siebie, jakby byli częścią tego samego świata. A może to było wtedy, gdy tata spakował walizki, a mama zamknęła drzwi tak mocno, że cała nasza przeszłość została za nimi, jakby nigdy jej nie było. Pamiętam tylko, że od tamtej pory zaczęłam tracić rzeczy, których nigdy wcześniej nie uważałam za cenne. Najpierw straciłam śmiech taty. Znikał tak powoli, że dopiero po dłuższym czasie zdałam sobie sprawę, że nie słyszałam go od miesięcy. Potem straciłam jego zapach – taki ciepły, z nutą kawy i papierosów, który zawsze zostawał na jego kurtce, gdy wracał do domu. Później przestałam widywać jego twarz, a w jej miejscu pojawiły się mgliste zarysy, jakby ktoś zamazał jego obraz w mojej pamięci. Kiedyś tata zabierał mnie na długie spacery. Trzymałam go mocno za rękę, a on opowiadał historie o drzewach, które miały swoje tajemnice, i o gwiazdach, które zawsze znajdą drogę do domu. To była nasza chwila – tylko moja i jego. Ale potem przyszły dni, kiedy czekałam pod oknem, patrząc, jak zmienia się światło na niebie, ale jego nigdy nie było. Mama mówiła, że tata nie ma czasu, że jest zajęty. I wtedy, pewnej nocy, zrozumiałam coś, czego nie chciałam przyjąć do wiadomości – tata już nie przychodził, bo nie chciał. Później zaczęłam słyszeć te rozmowy. O sobie, o nich, o tym, co było dla mnie “najlepsze”. Mama mówiła, że tata jest zły. Że nie dba o mnie, że zapomniał. A ja czułam się, jakby to moja wina była, że zniknął. Że może gdybym była lepsza, bardziej uśmiechnięta, bardziej… coś, tata by wrócił. Ale nikt tego nie mówił wprost. Nikt nie zadawał mi pytań, a ja nie wiedziałam, jak opowiedzieć o bólu, który rośnie, gdy człowiek czuje się opuszczony przez kogoś, kogo kocha najbardziej na świecie.
Czasami w snach widzę tatę. Jest daleko, zamglony, nie wyraźny. Jakby był tylko cieniem tego, kim kiedyś był. Próbuję do niego biec, ale moje nogi są zbyt ciężkie, jakby były z kamienia. Patrzy na mnie smutno, ale nie mówi nic. Bo może w snach nie ma już miejsca na słowa. Zawsze się budzę z poczuciem straty, której nie umiem opisać. A wtedy nadchodzi poranek, a ja muszę wrócić do życia, w którym tata już nie istnieje. Mama stara się być obecna, ale w jej oczach widzę, że ona też jest zmęczona. Jestem tylko fragmentem tej wielkiej bitwy, którą prowadzi, ale nigdy nie mówi mi, co tak naprawdę się stało. Czasem jestem jej wojownikiem, czasem jej tarczą, ale nigdy nie jestem po prostu dzieckiem. Zostałam rozdarta na pół – między miłością do taty, którego już nie ma, a potrzebą przetrwania z mamą, która oczekuje, że stanę po jej stronie.
W mojej głowie są obrazy, których nie mogę wymazać. Tata palący papierosa w ciemnym pokoju, jego sylwetka ginąca w dymie. Mama stojąca przy oknie, z rękami zaciśniętymi na parapecie, jakby chciała coś powiedzieć, ale nigdy nie potrafiła. I ja, mała, zagubiona, trzymająca za rękę inną wersję siebie, tę, która była kiedyś szczęśliwa, zanim wszystko się zmieniło.
Czasami myślę, że to wszystko jest jak sen. Sen, z którego nie mogę się obudzić. Albo może raczej jak koszmar, w którym ciągle próbuję odnaleźć tatę, ale on zawsze jest za mgłą, zawsze zbyt daleko.